Transport publiczny nie jest dla wszystkich, a w kontekście ewakuacji osób z niepełnosprawnością ważniejsze od sztywnych procedur są właściwe przeszkolenie personelu i zaplecze techniczne. O tym, jak też o inspirujących doświadczeniach naszych wschodnich sąsiadów mówi Piotr Czarnota, ekspert, założyciel Manufaktury Dostępności, pasjonat kolejnictwa.
Czy w Polsce istnieją jakieś procedury dotyczące ewakuacji osób z niepełnosprawnościami?
To trudne pytanie. Oczywiście, służby takie jak policja czy straż pożarna wiedzą, jak postępować w przypadku zagrożenia życia osoby z niepełnosprawnością. Trzeba podkreślić, że to służby profesjonalne, dobrze przygotowane do działania w sytuacjach kryzysowych i potrafiące reagować pod ogromną presją czasu. Niestety, nie mogę powiedzieć, że stosowane przez nie metody i procedury powstały w wyniku konsultacji z osobami z niepełnosprawnością, a tego właśnie najbardziej potrzebujemy.
Policjanci, a zwłaszcza strażacy, wiedzą, jak pomóc wydostać się na przykład z pociągu. Podobnie jest w samolotach – dlatego osoba na wózku zawsze siedzi przy oknie, by w razie czego łatwiej było przeprowadzić ewakuację. W innych środkach transportu wygląda to inaczej. Chociażby dlatego, że w przypadku pożaru pociągu nie ma czasu na skomplikowane procedury. Inaczej jest, gdy pociąg trzeba ewakuować z powodu awarii trakcji. Wtedy nie ma presji czasu ani bezpośredniego zagrożenia życia pasażerów, a wyzwaniem staje się przetransportowanie ich do komunikacji zastępczej. Ale i tutaj mogą pojawić się komplikacje, gdy na przykład pasażer używa respiratora, który wymaga stałego zasilania. W takich sytuacjach służby muszą reagować na bieżąco.
Niestety, na obecnym poziomie rozwoju techniki istnieją pewne ograniczenia w transporcie zbiorowym, których zwyczajnie nie da się przeskoczyć. Dlatego – co bywa niepopularnym stwierdzeniem – uważam, że transport zbiorowy nie zawsze jest najlepszym rozwiązaniem dla każdej osoby z niepełnosprawnością.
Są sytuacje, gdy jedynym realnym rozwiązaniem pozostaje transport specjalistyczny. Oczywiście, w naszym kraju jest on wciąż słabo rozwinięty, ale środowisko osób z niepełnosprawnościami musi zabiegać o to, by to zmienić.
Istnieją sytuacje, gdy człowiek po prostu musi pojechać do innego miasta, na przykład na rehabilitację.
Pełna zgoda! Tym bardziej powinniśmy zabiegać o rozwój transportu specjalistycznego. Istnieje przecież transport medyczny, w którym samoloty służą do szybkiego przerzucania pacjentów nawet do bardzo odległych placówek. Niestety, w kontekście osób z poważnymi niepełnosprawnościami w ogóle nie uwzględnia się tematu dalekobieżnego transportu specjalistycznego. Powtórzę raz jeszcze: transport zbiorowy nie jest dla każdego. Nie wynika to ze złej woli, lecz z obecnych możliwości technicznych i ich ograniczeń.
W jakimś kraju to się udało?
Jako dobry przykład mogę podać Wielką Brytanię, gdzie wiele ciekawych rozwiązań wprowadzono dzięki aktywności samego środowiska osób z niepełnosprawnością – czego w Polsce brakuje.
Co konkretnie tam się udało?
To bardzo złożona kwestia, bo Wielka Brytania ma gęstą i rozwiniętą sieć transportu publicznego, i trudno ją porównać z tym, co mamy nad Wisłą. Mogę jednak podać za wzór to, co udało się Ukraińcom w związku z koniecznością ewakuowania miast na wschodzie kraju. Ukraińskie koleje dokonały modyfikacji wagonów, by łatwiej przewozić osoby z ograniczoną mobilnością. Każdy, kto pamięta, jak wyglądała ewakuacja w 2022 r., wie, że liczyło się tylko to, by jak najszybciej uciec z zagrożonego terenu.
Była to oczywiście skrajna sytuacja i od tego czasu wiele zmieniono, by stworzyć lepsze warunki ewakuacji. Jednak – czym znowu się narażę – uważam, że nawet najlepsze procedury rozbiją się o brak przeszkolonego personelu. Osobiście wolałbym, by w razie wypadku ewakuacją kierowała osoba rzutka i umiejąca zachować zimną krew niż taka, która w panice będzie przypominała sobie zapisy z instrukcji ewakuacji. Wielu sytuacji nie jesteśmy w stanie nawet sobie wyobrazić, a co dopiero przećwiczyć.
W zeszłym roku mieliśmy powódź i tych procedur jednak zabrakło. A przecież „powódź stulecia” mamy raz na dekadę...
I tutaj znowu zwróciłbym uwagę na to, co dzieje się na Ukrainie, gdzie w związku z wojną i pojawieniem się dużej liczby weteranów, którzy stracili sprawność podczas walk, wprowadzono wiele zmian. To sytuacja analogiczna do tej w USA po wojnie wietnamskiej, kiedy to właśnie weterani wywalczyli pierwsze przepisy dotyczące dostępności. Owszem, Ukraina jest dużo biedniejsza niż Polska, ale w kontekście ewakuacji i dostępności schronów robią ogromne postępy. Wynika to z tego, że po prostu muszą, ale my możemy uczyć się na ich doświadczeniach, bo oni ćwiczą to na co dzień. Dlatego musimy w kontekście ewakuacji i bezpieczeństwa konsultować się z Ukraińcami.
Pełna zgoda.
Musimy wyzbyć się zarówno takiego wyższościowego stosunku do Ukraińców, jak i powszechnego w naszym kraju „niedasizmu”. Przy okazji powodzi zobaczyliśmy, że z jednej strony brakuje procedur, ale z drugiej panuje fatalizm z gatunku: „woda to żywioł i nie da się nic zrobić”. Musimy z tym skończyć i przyjrzeć się, jak dostosować naszą infrastrukturę i procedury do sytuacji skrajnych. Na przykład wyposażyć straż pożarną w łodzie ewakuacyjne, do których można dostać się na wózku. Ukraińcy już to robią i na przykład w swoich wagonach sypialnych umożliwili przejazd dwóm osobom z niepełnosprawnością w jednym przedziale. Wcześniej takie rozwiązanie wprowadziła bardzo bogata i zaawansowana pod względem rozwoju kolei Austria. Takich drobnych, a zmieniających wiele rozwiązań jest sporo, jak np. możliwość zamówienia przez aplikację dostosowanej taksówki.
U nas z przewozem psa przewodnika bywają problemy...
No właśnie.
Tak podsumowując: procedury procedurami, ale bez operatywnego personelu i przede wszystkim warunków technicznych daleko nie zajedziemy.
Procedury są dobre, ale wtedy, gdy zawierają nie konkretne instrukcje, lecz wyznaczają pewne ramy działania. Jest tyle potencjalnych zmiennych w sytuacjach kryzysowych, że nie da się stworzyć funkcjonalnej procedury dla każdej z nich.
Już wyobrażam sobie rozpisanie, krok po kroku, ewakuacji grupy nastolatków z niepełnosprawnością intelektualną, z których każdy funkcjonuje i reaguje inaczej...
Ewakuacja to nie jest coś, co możemy opracować w zespole z pomocą Excela. To wymaga ćwiczeń, przygotowania personelu i przede wszystkim ustalenia spójności działań oraz przygotowania technicznego. To zabrzmi banalnie, ale inaczej będzie przebiegała ewakuacja w pendolino, a inaczej w kolejce podmiejskiej. Trzeba dobrze rozpoznać warunki techniczne – czy mamy platformy lub windy, jak daleko mamy dostępny przystanek lub dworzec, ale też ilu przewozimy pasażerów, ile mamy osób w drużynach konduktorskich itd. Każdy przewoźnik musi przyjrzeć się temu, co ma u siebie. I to paradoksalnie wymaga procedury, ale na tym wyższym szczeblu. My o ewakuacji pasażerów z niepełnosprawnością mówimy od 2000 r. i niestety, poza smutną konstatacją, że czeka nas wiele pracy, niewiele udało się osiągnąć. Tym bardziej cieszy, że „Integracja” podjęła ten temat.
Artykuł pochodzi z numeru 4/2025 magazynu „Integracja”. Jego głównym tematem są kryzysy, zagrożenia, katastrofy...
Sprawdź, jakie tematy poruszaliśmy w poprzednich numerach i jak można otrzymać magazyn Integracja.






